Felietony różniste

Nie mogę… przychodzi taki stan – po prostu nie mogę…

To znajomy stan (prawda?), jednak trudno się do niego przyznać, nawet przed sobą. Choć nie wiem czy szczerość tu w jakikolwiek sposób może pomóc, to wiem, że jej brak względem siebie – po cichutku zabija nawet chęć do życia. A wtedy “nie mogę” robi się jeszcze większe i większe, aż rozlewa się w całym ciele, a potem jakby pochłania myśli, które też, po cichutku, utrwalają się, aż “nie mogę” staje się stabilną, ciężką górzystą skałą nie do przeniesienia.

Nie mogę podjąć decyzji. Nie mogę od niego odejść lub nie mogę mu się oprzeć, choć wiem, że powinnam. Nie mogę tego zadania wykonać. Nie mogę rzucić tej pracy – mam tysiące ważnych powodów. Nie mogę zostać w tej pracy, bo męczy tak bardzo, że już jest nie do zniesienia. Nie mogę zrealizować tego planu. Nie mogę zmobilizować się do ćwiczeń, zdrowego jedzenia czy innych nawyków, które planowałam wdrożyć w życie. Nie mogę się oprzeć butelce wina. Nie mogę wymusić na sobie pozytywnego myślenia, choć tak bardzo chcę. Nie mogę znieść tego ciężaru – rozstania, straty, niemocy. Nie mogę nic zmienić. Nie mogę się ruszyć. Nie mogę dzisiaj wstać…

Na każde z powyższych dostaniemy dobrą radę, która podpowie co zrobić, jak postąpić, by było właściwie, koniecznie lub najlepiej. Bez względu na to, od kogo dostajemy ową “dobrą radę”, czy od prawdziwie życzliwych, czy od zarabiających na pouczaniu, często kończy się kolejnym ‘nie mogę” – nie mogę zastosować tej rady i nie mam pojęcia dlaczego, mimo że chcę i nawet mocno się staram. Zostaję z “nie mogę”, które – owszem – da się bagatelizować bardzo długo, nie obraża się i nie wycofuje, ale też nie pozwoli się wyrzucić. Rośnie.

Czasem nazywają to autosabotażem. Zgodnie z ich myślą istnieje takie zjawisko, postrzegane negatywnie, na mocy którego sabotujemy siebie sami, nie wiedząc dlaczego. Wygląda na to, że coś pokracznego, złego, działającego przeciwko nam, tkwi w naszej własnej  podświadomości lub nieświadomości. Niemal 100 lat, od czasów Junga i Freuda (choć i w początkach filozofii, bez problemu znajdziemy odważnych) staramy się tam grzebać, a w nowoczesności szukamy sposobów, by aktywnie wpływać na ową podświadomość, by odblokowywać to, co odblokować chcemy. Brzmi to sensownie, ponieważ wskazuje na objaw ludzkiej inteligencji – poszukujemy rozwiązań. Jednak dzisiaj już mamy historię mówiącą nie tylko o poszukiwaniach, ale o różnych, różnistych metodach, które mają na celu “wprowadzanie zmian w podświadomości”. Jakie są efekty po 100 latach? Żadne! Tym, co rzekomo się udało, a słyszymy o nich tylko od sprzedających jakieś usługi z tym powiązane, to maleńki odsetek w skali ludzkości i myślę, że jest bliższy błędowi statystycznemu niż jakiejkolwiek skuteczności. A gdyby ów odsetek był nieco większy niż błąd statystyczny, to co najwyżej zbliży się nieśmiało do wyników efektu placebo, i w dalszym ciągu nie może pretendować do roli “prawdziwie skutecznej metody wprowadzania zmian w podświadomości”, likwidowania autosabotażu, czy jakkolwiek to nazwiemy. Jednak ludzie nie zrażają się – dalej poszukują, a wręcz uparcie wmawiają, że to co “mamy” jest wystarczające (i zupełnie nie obchodzi ich to, że depresja pnie się na szczyty najczęstszych chorób na świecie). Jak to możliwe?

Być może, szukamy nie tam gdzie trzeba i…może, nie tego co trzeba?
Probabilistyczny wydźwięk tego pytania wprowadzam tylko kokieteryjnie, z nadzieją, że próby odpowiedzi, każdemu z nas przyniosą zupełnie inne myśli i wnioski. Natomiast dla mnie to pytanie jest stwierdzeniem – tezą, którą stawiam i zobaczymy, czy w dalszej części uda mi się ją obronić.

Zacznę od małej dygresji, którą również ubiorę w pytanie: czy to możliwe, że nikt wcześniej o tym nie pomyślał i nikomu nie wpadło do głowy, że szukamy nie tam gdzie trzeba i nie tego co trzeba? To wydaje mi się absolutnie niemożliwe, bym jako pierwsza na świecie wpadła na taki pomysł, natomiast bardzo możliwe jest to, że…po prostu nikomu nie opłaca się tak myśleć, bo inny tok myślenia może usamodzielnić ludzi i wzmocnić samostanowienie o sobie. A to przyniesie niepożądane konsekwencje – usługi “ratowania i pomagania” przestaną się sprzedawać (tak hurtowo jak dzisiaj). Zatem to, co się zupełnie nie opłaca, dla mnie zyskało rangę ważności, a zupełnie niechcący, przez przypadek “wyskoczył” kolejny dowód na to, że jednak jestem wariatką, bo zamiast jak zdroworozsądkowy człowiek  wymyślać kolejną metodę, na której można zarobić (z uwznioślonym poczuciem ratowania świata), idę na manowce myśli i …znów zapraszam do błądzenia ze mną.


A jeśli to niemożliwe, by wpłynąć na podświadomość i nieświadomość?
To w rzeczy samej dość sensowne pytanie, skoro mimo 100 lat (lub 2500 lat – w zależności od tego jaką perspektywę zechcemy wybrać) nie udało się znaleźć skutecznej metody. Wydaje się, że zaczynam się powtarzać, jednak to konieczne, by zauważyć jeszcze jeden ważny wątek, który bezpośrednio łączy się z tak postawionym pytaniem, bo pojawia się słowo “niemożliwe”. Nasz umysł (a może ego) nie chce rozważać czy roztrząsać tego, co niemożliwe, ponieważ zbiorowo lubujemy się w myśli, że “wszystko jest możliwe” i nie chcemy, by ktokolwiek lub cokolwiek odbierało nam nadzieję. A nadzieja jest dzisiaj lukratywnym towarem, sprzedaje się jak świeże bułeczki, więc po co, po co myśleć o tym, co niemożliwe. W odkrywaniu czy rozumieniu tego, co niemożliwe pozornie nie ma nic ciekawego. Ale ‘nieograniczone możliwości” nęcą tak skutecznie, że żywcem pożerają tę część inteligencji, która sama podpowiada – bez pomocy innych. Zatem paradoksalnie, ciekawa możliwość pojawia się wtedy, gdy rozważamy i przyglądamy się temu, co niemożliwe. Sprawdźmy to, stawiając następujące pytanie:


Jeśli nie mogę tego, co chcę – to co mogę?
(a być może zupełnie jeszcze o tym pojęcia nie mam żadnego).

Omijając chcenia, plany i narzucone sobie “powinności”, a ujmując to nieco inaczej – omijając logikę podsuwaną uparcie przez umysł, być może otwieramy sobie szansę, by usłyszeć odpowiedź z głębi niepowtarzalnej Esencji nas samych. Ten fenomen stałby się bezsprzecznym wyjaśnieniem, dlaczego nie pomagają ani rady, ani metody, ani własne przymuszanie siebie do planowanych zmian, bo jednoznacznie przypomina nam, że jesteśmy absolutnie niepowtarzalni! Ale, ale…

…nie oddamy się teraz spokojnej refleksji (każdy z osobna dla siebie), ponieważ upomni  nas: psychologia – najpoważniejsza wśród pretendentek do terapeutyzowania ludzi. Psychologia, mając słuszne spostrzeżenie, być może podpowie nam, że “mogę” pojawi się nie z tej głębi o której wspomniałam, tylko: z traumy, z poziomu ego lub z nieuświadomionej (najczęściej) potrzeby kompensacji naszych, nazwijmy to wewnętrznych braków (poczucia własnej wartości, bliskości, itd.). Mało tego, doradzi nam, by w pierwszej kolejności uleczyć traumy, uświadamiać sobie owe braki żądające kompensacji, czy terapeutyzować ego. Po tym procesie, być może da nam szansę na to, że dotrzemy do wspomnianej głębi nas. Brzmi to bardzo sensownie i tutaj sprzeczać się nie będę (choć chyba jednak kokietuję, bo już za chwilę znów postawię pytanie – co najmniej niewygodne dla tego toku myślenia). Zwróćmy uwagę (precyzyjnie) na to, o czym tutaj mowa – “nie mogę” dotyczy tej chwili, tego dnia, tygodnia, miesiąca. Tu nie ma czasu na terapię, psychoanalizę, czy cokolwiek w tym stylu, bo “nie mogę” dzieje się TERAZ. Zatem co teraz? 

Mogę zrobić tylko to, co mogę, bo nie mogę zrobić tego, czego “nie mogę” – zatoczyliśmy kółeczko, ponieważ poprzedni akapit, mimo rozsądku i słuszności, nie pomógł nam nijak (poza ewentualną możliwością planu na przyszłość), a wręcz mógł nas tym brakiem pomocy rozdrażnić. Być może to jest właściwy moment, by (w odwecie) postawić owo niewygodne dla psychologii pytanie:

Co z tego?
Co z tego, że moje “mogę” wypłynie z traumy, ego, kompensacji czy nawet innego nieuświadomionego mechanizmu? Cokolwiek się stanie, będzie korzyścią, nawet jeśli ubraną w nieznośną przykrość konsekwencji. Przykładowo: jeśli “mogę” podpowie ego, które planuje osiągnąć to czy tamto, by zaimponować tym lub innym, to roztrzaska się (być może po raz kolejny) o rzeczywistość i przekona się, że nie mogę jej zmanipulować. Choć to nieprzyjemna nauczka, to jednak zaprzyjaźnia mnie z przytomnością i świadomością, że manipulowanie rzeczywistością i sobą, nie udaje się! 

 

Jeśli “mogę” wypłynie z kompensacji braku poczucia własnej wartości, którą chcę upudrować pieniędzmi lub pozycją społeczną, to tylko przekonam się, że faktycznie, pieniądze szczęścia nie dają (jak mówi znane porzekadło, a nikt w to uwierzyć nie chce, zanim nie przekona się na własnej skórze), jeśli ich celem było maskowanie tak ważnego braku. Okaże się, że zamiast radości z sukcesu i wzmocnionego poczucia własnej wartości, pojawi się wstrętne poczucie niezrozumiałego nieszczęścia, niespełnienia, a na wielkich bębnach zaczyna grać rozczarowanie. Takie doświadczenie, wbrew pozorom, jest gigantyczną wartością, ponieważ wnosi do życia szansę na zmianę kursu “podświadomości” z kompensowania (bo to się nie udało i nie pomogło) na pytanie: jak mogę poczuć spełnienie? Skoro pieniądze lub/i pozycja nie dały mi ani szczęścia, ani zwiększonego poczucia własnej wartości, to co mogę zrobić, by poczuć się szczęśliwa i wartościowa? Niezauważalnie, bez udziału naszej woli zmiany, poprzez doświadczenie – zmieniamy się. 

 

A jeśli moje “mogę” wypłynie z traumy, to tym lepiej, bowiem nieświadomie rozpoczynam proces leczenia (nawet jeśli z pozoru wygląda to, jak ponowne popełnienie tego samego błędu lub kolejny życiowy dramacik). Uruchamia się naturalny proces samouzdrawiania, o którym pisze Dr Peter A. Levine w książce “Głos wnętrza. Jak ciało uwalnia się od traumy i odzyskuje zdrowie” i poprzez drgania, rozedrgania, a nawet niechciane wstrząsy “wyciąga” mnie z… zamrożenia. 

Postarajmy się teraz (mimo sprzeciwiającym się temu automatycznym myślom, które przekonują nas, że możemy uniknąć “przykrych doświadczeń”, jeśli będziemy zmieniać siebie, podświadomość, itd.), że w poprzednim akapicie pojawiły się momenty (upragnionej) zmiany w podświadomości (choć nie w taki sposób jak chcemy i planujemy), a mimo to, główną rolę gra: doświadczenie. Dochodzimy do prostego i oczywistego wniosku, że zmieniamy się (podświadomość, nieświadomość) przez doświadczenia, a nie przez zmuszanie siebie do zmian w kontrolowany przez nas sposób (który często stawia nas pod ścianą tytułowego “nie mogę”).

Co ciekawe – rozważając to, co niemożliwe (błądzenie rozpoczęłam od pytania: “a jeśli to niemożliwe, by wpłynąć na podświadomość i nieświadomość?”), okazuje się jak najbardziej to jest możliwe, tylko… szukamy nie tam gdzie trzeba, i nie tego co trzeba, by owa możliwość stała się realna. Szukamy metod, które wprowadzą żądane przez nas zmiany, a unikamy doświadczeń (zwłaszcza tych przykrych), które są źródłem autentycznych, a nie pozornych zmian w podświadomości i nieświadomości. Oto obrona tezy, którą wcześniej postawiłam w formie pytania, a w niniejszym akapicie wyboldowałam – czy jest sensowna? Nie, dla osób, które uparcie pragną kontrolować wprowadzanie zmian w podświadomości (mimo nieudanych prób, wszelkich argumentów – byle do przodu). Tak, dla osób, które zmęczyły się próbami manipulowania sobą, czasami dostrzegają już w sobie stan “nie mogę”, i tym razem nie chcą go rozjechać czołgiem własnych ambicji lub torturować próbami zmuszania się, a zechcą dać szansę swojej własnej, absolutnie niepowtarzalnej Esencji Istnienia. Zatem…

Nie mogę zrobić planowanego przez logikę i umysł xyz, więc…CO MOGĘ TERAZ?
Nie później, nie jutro i nie kiedyś tam. Nie to co chcę, chciałabym lub powinnam chcieć. Po prostu – co mogę teraz?
Zostaję z tym sama, zatrzaskując drzwi przed nosem wszelkiej maści “pouczaczom”, nawet tym psychologicznie wykwalifikowanym, bo nikt na świecie nie wie i wiedzieć nie może, co mogę, a zwłaszcza wtedy, gdy spotykam się ze swoim “nie mogę”.

 

Ja Beata

You may also like

Leave a reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.